Na sandacze z echosondą Dragonfly

Na sandacze 2015 z Dragonfly

Zapraszamy do przeczytania relacji z udanej wyprawy na sandacze, którą przeprowadzili Łukasz Marczyński i Marcin Kotowski uzbrojeni w sześciocalową echosondę Raymarine Dragonfly:

Początek czerwca to magiczna data dla spinningistów. Przez wielu, miesiąc ten jest dużo bardziej wyczekiwany niż maj - przyjęty przez większość wędkarzy jako "rozpoczęcie sezonu". Powodem jest herbowa ryba czerwca - sandacz. O technikach łowienia tego jakże kapryśnego drapieżnika napisano już całe tomy, jednak nadal wielu wędkarzy ma problem ze zlokalizowaniem sandaczy w swoich łowiskach. O ile w zbiornikach zaporowych i wszelkiego rodzaju akwenach z rozległymi, twardymi blatami zlokalizowanie mętnookich drapieżników nie jest zbyt trudne to już w typowych jeziorach o mulistym, pozbawionym górek i równym jak stół dnie sprawa bardzo się komplikuje. Znalezienie w takim akwenie sandaczy i skuteczne łowienie ich na spinning to już nie lada wyzwanie. W każdym, nawet bardzo zamulonym zbiorniku znajdziemy jednak jakiś kawałek nieco twardszego dna, podwodne karcze lub nawet niewielką górkę czyli miejsca, które z pewnością skupią sandacze. Aby je zlokalizować możemy zasięgnąć języka u miejscowych wędkarzy, jednak doświadczenie podpowiada, że nie są oni raczej zbyt wylewni (czytaj prawdomówni). Najlepiej więc hołdować zasadzie: "umiesz liczyć - licz na siebie..."

Na szczęście w dzisiejszych czasach technika służy także nam, wędkarzom. Mówiąc "technika" oczywiście mam na myśli echosondę, do niedawna luksus dla wybranych, a dziś już powszechne urządzenie na wędkarskich łodziach. Zaryzykuję stwierdzenie, że wędkarz dysponujący echosondą ma dziesięciokrotnie większe szanse na zlokalizowanie sandaczy niż wędkarz bez urządzenia. Tylko jakie "echo" wybrać? Oferta rynkowa jest bardzo duża i naprawdę jest w czym przebierać. My chcemy przedstawić urządzenie, które urzekło nas od pierwszego kontaktu i zauroczyło swoimi możliwościami. Chodzi o model Dragonfly firmy Raymarine. Urządzenia występują od wersji czterocalowej, my wybraliśmy model sześciocalowy. Wszystkie posiadają najnowocześniejszy przetwornik CHIRP DownVision™. Dla wielu wędkarzy nic to nie znaczy, więc powiemy tylko, że taki przetwornik pozwala na dużo bardziej szczegółową interpretację obrazu w porównaniu z klasyczną echosondą.

W urządzeniach Dragonfly możemy wyświetlać obydwa obrazy jednocześnie dzięki czemu łatwiej interpretujemy to, co znajduje się pod łódką. Odróżnienie ławicy ryb od zatopionego drzewa już nie jest problemem, tylko formalnością. Tym razem nie będziemy się zbytnio wdawali w zbyt szczegółowy, techniczny opis urządzenia. Musimy jednak powiedzieć dwa słowa o samym ekranie, który już po pierwszym odpaleniu urządzenia zachwyca ostrością i powala kontrastem. To absolutnie najlepszy ekran wśród dostępnych na rynku echosond. W pełnym słońcu pływaliśmy na ustawieniu jasności na poziomie 50% i z każdego kąta obraz był czyściutki i wyraźny. Każda moja poprzednia echosonda nawet ta z wyższej półki miała z tym problem i w pełnym słońcu trzeba było zasłaniać ekran ręką z góry, żeby zobaczyć w miarę wyraźny odczyt. Ekrany Raymarine wykorzystują najlepszą obecnie technologię klejonego czterowarstwowego szkła w 100% odpornego na zaparowanie i jakością dorównują ekranom smartfonów i tabletów z najwyższej półki. To tyle z technicznego punktu widzenia bo nie o tym miało być.

Chcemy pokazać, jak opisywana echosonda pomogła zlokalizować sandacze w jednym z typowych, zamulonych zbiorników w północno-zachodniej Polsce. Dno tego zbiornika jest bardzo równe i kształtem przypomina miskę. Do tego głębokość jest zupełnie "niesandaczowa", bo oscyluje w granicach 2-4 metrów. Jedyne co pasuje tutaj do książkowego wzorca jeziora sandaczowego, to niska przeźroczystość wody - ok. 30cm. Kluczem do sukcesu okazało się namierzenie bardzo małych połaci z twardszym dnem i kilku karczowisk o powierzchni 4-5 m2. Najbardziej rybodajnym miejscem okazał się twardy jęzor o długości dwudziestu kilku metrów i szerokości 2-3 metrów. Na tej "drodze" sandacze były poustawiane jak samochody na Wisłostradzie w piątkowe popołudnie. Z jednego ustawienia udało się złowić kilka ryb w przedziale 70-80 cm.

Najlepiej w rybodajną ścieżkę i przynętę wstrzelił się Marcin, który w kilku rzutach zaliczył kilka pięknych sandaczy. Mimo, że okres dobrych brań był bardzo krótki, wynik naszego wędkowania uznaliśmy za bardzo dobry zwłaszcza po rozmowach z innymi wędkarzami bezskutecznie szukającymi sandaczy nieopodal nas. Na żadnej z ich łódek nie zauważyłem jednak echosondy... Co ciekawe, wszystkie nasze ryby z opisywanej wyżej miejscówki zostały złowione z jednego ustawienia i niemal po identycznym torze prowadzenia przynęty. Kiedy nieco "zboczyłem" z twardej ścieżki po kilku bezowocnych rzutach, na haku zameldował się szczupak, który wybiera inne miejsca żerowania niż sandacze, a nawet jest przez nie przeganiany. Tam gdzie zanotowałem branie, było już zdecydowanie bardziej miękkie i równe dno. "Sandaczowa droga" jak ją nazwaliśmy z Marcinem, okazała się jedną z nielicznych górek na jeziorze. Jej szczyt znajdował się na głębokości 3m a dno opadało do 3,7m na krańcach. W tym przypadku słowo "górka" jest nieco przesadzone, jednak już takie wzniesienie połączone z dużo twardszym dnem niż na pozostałej części zbiornika wystarczyło sandaczom do obrania żerowiska. Wszystkie ryby były ciemne, miały na ciele pijawki i bardzo postrzępione ogony. To nieomylny znak, że miejsce, w którym namierzyliśmy ryby, było ich tarliskiem lub znajdowało się bardzo blisko niego.

Dragonfly zaznacza twarde dno wyraźnym bordowym kolorem. Oczywiście mamy wpływ na nasycenie koloru, kontrast i czułość przetwornika. Samo ustawienie parametrów jest jednak dziecinnie proste. Tutaj nie znajdziemy rozbudowanego menu, które na łowisku często bardziej nam przeszkadza niż pomaga. Intuicyjne suwaki podstawowych parametrów pozwalają na precyzyjną interpretację podwodnego świata. A jeżeli ktoś jest wyjątkowo "leniwy", może z czystym sumieniem zaufać ustawieniom fabrycznym i zdać się na tryby auto. Czego chcieć więcej ? Nam właściwe ustawienie parametrów zajęło nie więcej niż 5 minut. Na pewno nie warto przesadzać z ustawieniem czułości i kontrastu. Tak ustawiliśmy Dragonfly'a, żeby warstwa namułu pokrywająca całe dno jeziora zawsze była dobrze widoczna (żółty cienki pasek w górnej części dna). Twardość dna bardzo łatwo określić przez skalę kolorów od żółtego (muł) przez pomarańczowy, czerwony aż do krwistego bordo (piach, gruzy, kamienie). Właśnie ten ostatni kolor będzie najbardziej pożądany przy poszukiwaniu sandaczowych miejscówek. Na załączonych screenach dobrze widać granicę miękkiego i twardego dna. Łatwo też zauważyć, że kiedy tylko wpływaliśmy na twardsze dno natychmiast pojawiały się echa sandaczy. Tu nie było już żadnego zaskoczenia, urządzenie Raymarine potwierdziło nasze przypuszczenia i ogólnie znaną teorię.

Drugie miejsce które dało nam sandacze to karczowisko, które zauważyliśmy dosłownie w ostatniej chwili przepływając dość szybko łodzią na drugi koniec zbiornika. Echosonda była ustawiona na klasyczne obrazowanie i karcze wyglądały jak ławica ryb sięgająca od dna metr w górę. Kiedy jednak zawróciliśmy wystarczyło podzielić ekran na obrazowanie klasyczne + DownVision™ , żeby odróżnić ryby od podwodnego pnia. Zrzut ekranu, który zrobiliśmy, był utworzony na szybko bez specjalnych ustawień czułości i kontrastu. Karcz na dolnym ekranie jest niemal czarny. Wystarczy jednak wejść w ustawienia DownVision™ i nieco zmienić czułość lub wybrać kolor miedziany, a wtedy policzymy ryby skupione wokół pnia. Widok był tak niesamowity, że zanim zaczęliśmy łowić, obejrzeliśmy karcz z każdej strony. To miejsce dało nam 2 sandacze i pozbawiło kilku przynęt na podwodnych gałęziach. To jednak przysłowiowa rodzynka w cieście i takie miejsce TRZEBA zapisać jako waypoint w GPS-ie urządzenia, co niezwłocznie zrobiliśmy. Po kilku godzinach wróciliśmy w nie jak po sznurku, ponieważ nawigacja z Raymarinem jest dziecinnie prosta. Na ekranie widzimy ikonkę łodzi i namiar do celu w metrach oznaczony linią.

W porównaniu do mojej poprzedniej echosondy konkurencyjnej firmy różnica w dokładności i łatwości nawigacji to przepaść na korzyść Dragonfly'a. Pod koniec wędkowania znaleźliśmy trzecie, najtrudniejsze do namierzenia miejsce sandaczowe. Bez kolorowej echosondy na pewno miejsce byłoby przez nas pominięte. Głębokość na blacie o powierzchni ok. 20 m2 była identyczna i wynosiła między 1,9m a 2,1m. Niemal cały plac miał miękkie, muliste dno jednak w pewnym momencie pod namułem pojawiło się silne, bordowe echo twardszego fragmentu dna. Niemal natychmiast pojawiły się także echa dużych ryb leżących na dnie i nieco wyżej. Z tego miejsca złowiliśmy co prawda tylko jedną rybę o długości niecałych 60 cm i zaliczyliśmy jedno delikatne branie, jednak było to już dawno po szczycie żerowania. Miejsce oczywiście mamy zapisane w pamięci więc na pewno sprawdzimy je następnym razem. Poniżej znajdują się zdjęcia z naszej wyprawy i screeny z ekranu. Do wędkarzy takie obrazy przemawiają dużo bardziej niż dziesiątki słów.

Z wędkarskim pozdrowieniem,
Łukasz Marczyński i Marcin Kotowski
Raymarine Fishing Team.

Galeria zdjęć: [kliknij, by powiększyć]

Sandacz 2015 - Raymarine Dragonfly Sandacz 2015 - Raymarine Dragonfly

Sandacz 2015 - Raymarine Dragonfly Sandacz 2015 - Raymarine Dragonfly

Sandacz 2015 - Raymarine Dragonfly Sandacz 2015 - Raymarine Dragonfly

Sandacz 2015 - Raymarine Dragonfly Sandacz 2015 - Raymarine Dragonfly

Sandacz 2015 - Raymarine Dragonfly Sandacz 2015 - Raymarine Dragonfly

Sandacz 2015 - Raymarine Dragonfly Sandacz 2015 - Raymarine Dragonfly

Sandacz 2015 - Raymarine Dragonfly Sandacz 2015 - Raymarine Dragonfly

ELJACHT
ul. Łowicka 13, 80-642 Gdańsk
tel. +48 58 320 70 24
info@eljacht.pl

 
Facebook
Youtube